Tydzień treningów za nami
Już od pierwszego dnia pobytu na Gardzie trenujemy non stop. Na wodzie spędzamy mniej więcej 7godzin dziennie, z czego 6 pływamy (godzinna przerwa na kanapki musi być). A tak serio to wszyscy wiemy, że tutaj są dość specyficzne warunki wiatrowe. Rano wieje z jednego kierunku, potem mniej więcej godzina bez wiatru, który odkręca o 180 stopni i zaczyna się ORA.
We wtorek pływaliśmy najkrócej bo zanim się złożyliśmy była już 14 i zostały nam tylko 4 godziny na wodzie. Chociaż sądzę, że jak na pierwszy raz po tak długiej przerwie to wystarczyło.
Mamy dużo techniki. Zwroty i rufy na gwizdek, pływanie po małym śledziu. Taka jakby rozgrzewka tylko, ale trwała ona prawie cały trening. Na koniec mamy kilka wyścigów i do portu. Mistrzem ostatniego zawsze jest Konrad, który zapewne śpieszy się na brzeg. On ewidentnie poczuł już wiosnę. Codziennie pływa w spodenkach piankowych, przy czym cała reszta w sucharach, no ewentualnie w sztormiakach.
Trenujemy też trzymanie łódki w kancie na kursach pełnych. Niektórym wychodzi to tylko do zdjęcia Kiedy inni trzymają ją około 15minut na prawym i lewym halsie (w sumie wychodzi po 30 minut na każdym bo powtarzamy ćwiczenie 2 razy).
Wczoraj mieliśmy ostatni dzień pływania w tym tygodniu. Zaczęliśmy od małego śledzia, który się z czasem nieźle powiększył. Po dziesięć ósemek sztagowych i rufowych, no i zaczęliśmy starty. Jeden wyścig składał się z dwóch śledzi, a w nim były aż 3 halsówki. Wiatr o dziwo przyszedł mniej więcej po 20 minutach. Potem dołączyliśmy się do grupy z Giżycka, która przyjechała tu przedwczoraj swoim nowym autem. Mieliśmy z nimi wyścigi w każdych warunkach wiatrowych, a więc wszyscy mieli równe szanse. W dwóch przywiało nawet 6bf (po raz pierwszy). Głównie wygrywała nasza ekipa (Ja, Konrad, Monika). Chyba w dwóch jako pierwszy przyjechał ktoś z Giżycka. Jednak mistrzem dnia został Filip Szmit ze swoim cudownym startem. Gdy „wsadzał” nogi w pasy, żeby balastować, to zrobił katapultę do tyłu.
Dzisiaj wolne. Mieliśmy dać odpocząć swoim mięśniom, jednak nikt, prócz trenera, nie odpuścił sobie wycieczki na kapliczkę. Nawet Rosjanin, który z nami trenuje oraz jego mama potocznie zwana Rusałką.
Teraz siedzimy i zajadamy się lodami z Flory. Jutro znów na wodę Trzymajcie kciuki, żeby wiatru było tyle co wczoraj.